O tym jak słabą mam pamięć przekonałem się przy ponownej lekturze "Pana Lodowego Ogrodu" tom 1. Jarosława Grzędowicza. Wiedziałem, że książkę tę kiedyś przeczytałem, ale zupełnie nie pamiętałem żadnych moich odczuć o niej. Nic. null. Zero. Szybkie spojrzenie w mój zeszyt, w którym od lat zapisuję i oceniam wszystkie książki, które czytam i okazało się, że PLO zyskał u mnie 9/10 punktów. Tak zachęcony raźno wziąłem się do lektury. A właściwie wziąłbym się do tego, gdyby nie drobny szkopuł. Okazało się, że pierwszy tom jest w zasadzie w księgarniach niedostępny (książkę zdobyłem po długich bojach). Co innego tom drugi i trzeci - te cieszą się zdecydowanie mniejszym powodzeniem. Wniosek nasuwa się taki, że pierwsza część nie zachęca do kontynuacji lektury. Nic bardziej mylnego...
Historia jaką opowiada nam Grzędowicz ma miejsce w odległej przyszłości. Ludzka technika posunęła się daleko do przodu, szczególnie w zakresie podróży kosmicznych. Gdzieś w zakamarkach kosmosu ludzie odnajdują obcą cywilizację poziomem rozwoju zbliżoną do naszego średniowiecza. Obcy wyglądają w zasadzie jak ludzie, z tą różnicą, że nie mają białek w oku, a pełne czarne, "końskie" ślepia. Na planetę wysłano już kiedyś ekipę badaczy, po których słuch zaginął. Potem była pierwsza misja ratunkowa, potem druga - obie przepadły bez śladu. Wreszcie ziemianie wysyłają na planetę Vuko Drakkainena - głównego bohatera powieści. Vuko ma za zadanie dowiedzieć się co się stało, posprzątać (dużą uwagę przykłada się do nieskażenia świata obecnością ludzi i ludzkiej techniki) i zabrać ocalałych ludzi z powrotem. Vuko zostaje ucharakteryzowany na tubylca, otrzymuje odpowiednie przeszkolenie w zakresie walk, języków, kultury i wszystkiego, co jest potrzebne do życia w tym świecie. Szybkie zdobywanie wiedzy umożliwia mu cyfral - wszczepiony do mózgu rodzaj grzyba pełniący funkcję komputera. Cyfral ma szereg innych przydatnych umiejętności. W chwili zagrożenia umożliwia napompowanie krwi taką ilością adrenaliny, że bohater zyskuje kilkukrotnie szybsze reakcje i tak wielką siłę, że musi uważać, by sam nie zerwać sobie ścięgien. Ponadto, potrafi on przestawić wzrok na widzenie w podczerwieni oraz wyrysować bohaterowi przewidywane trajektorie strzał przed strzałem z łuku. Vuko otrzymuje też odpowiedni ekwipunek, w tym niesamowicie ostry i lekki miecz, zbroję, siodło i rozmaite inne przydatne przedmioty. Vuko rozpoczyna więc wędrówkę po planecie będąc świetnie do tego przygotowanym. Mimo to, szybko okazuje się, że w swojej misji będzie potrzebował wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, a nawet więcej...
Drugim wątkiem snutym w książce jest opowieść o księciu - następcy Tygrysiego Tronu państwa Amitraj. Razem z bohaterem przeżywamy jego proces nauki i przygotowań do objęcia tronu, razem z nim obserwujemy coraz bardziej napiętą sytuację w Królestwie, którego powodem jest przedłużająca się susza.
Oba wątki są bardzo interesujące. Zdecydowanie nie jest tak, że tylko jeden ciekawi, a drugi jest zapychaczem. Oba równorzędnie wciągają i pozwalają zapomnieć o Bożym świecie, na rzecz tego wykreowanego przez Grzędowicza. A ta rzeczywistość naprawdę wciąga. Świat przedstawiony jest odwzorowaniem średniowiecznych nadmorskich osad wikingów, gdzie podróżuje Vuko krainy dość podobnej do Persji, gdzie rozgrywa się wątek Tygrysiego Tronu. Początek książki zrobił na mnie bardzo mroczne wrażenie. Po pierwszych 100-150 stronach zrobiło się jakoś przyjemniej. Sądzę, to celowy zabieg autora, który chciał przedstawić wybitną wrogość i obcość tego świata dla Vuko, a nie po prostu nierówny sposób pisania. Dobrze jednak, że cała powieść nie jest utrzymana w tonacji tych pierwszych rozdziałów, bo pewnie nie przypadłaby mi do gustu. Na uwagę zasługuje ciekawie wykreowany świat, barwny, żyjący własnym życiem, z mnóstwem ciekawych pomysłów, takich jak choćby wspomniany cyfral.
Teraz może parę słów o tym co mi się nie podobało. Przede wszystkim słabo mi się czytało końcówkę – miałem wrażenie, że jest trochę chaotycznie napisana. Na mój odbiór mogło mieć wpływ to, że czytałem ją wieczorem i może niezbyt uważnie. Druga rzecz, która mnie trochę irytowała, to częste przejścia autora z narracji pierwszo- do trzecioosobowej. Zawsze przy tym odczuwałem taki dysonans i odciągało to moją uwagę od akcji. Niektóre jego pomysły – również w dalszej części powieści – były dla mnie za mroczne, sprawiały, że nagle robiło się tak jakoś nieprzyjemnie. Ale możliwe, że właśnie taki był zamiar autora…
Moim zdaniem tom pierwszy Pana lodowego ogrodu to świetna, trzymająca w napięciu powieść. O jakości lektury niech świadczy fakt, że zaraz po skończeniu pierwszego tomu sięgnąłem po drugi. Moim motywem była jednak ciekawość dalszych losów i chęć pozostania blisko z bohaterami powieści, a nie tylko wola kontynuowania już zaczętej historii. Myślę, że warto sięgnąć po tę powieść, choćby po to żeby wyrobić sobie o niej własne zdanie. A jest ono najczęściej pozytywne…
9.5/10
po ostatniej mojej przygodzie z fantasy wiem, że trudno znaleźć coś naprawdę dobrego a tutaj proszę, bardzo ciekawy pomysł, zanotuję sobie te książkę, bo naprawdę zachęciłeś, dzięki :)
OdpowiedzUsuńJa również uważam, że I tom jest REWELACYJNY. Drugi jest ciut słabszy, ale III znowu miażdży. Nie mogłam się oderwać od tych książek i nie mogę się doczekać tomu IV
OdpowiedzUsuń