Szymon:
Witam Michale, cieszę się, że mogliśmy się spotkać, żeby
przeprowadzić ten wywiad. Mam do Ciebie parę pytań. Powiedz mi jak
to się stało, że absolwent szkoły muzycznej zaczął grać metal
i to w takiej oryginalnej formie?
Michał:
Jak to się stało? Jakoś tak pod koniec liceum kolega zaczął
przynosić mi muzykę inną niż muzyka klasyczna. W związku ze
szkołą muzyczną mój rozwój muzyczny bardzo ograniczał się
wcześniej do muzyki klasycznej. Wtedy usłyszałem parę punkowych
kapel: Sztywny Pal Azji, KSU, Armia. Ale oczywiście pojawiła się
też Metallica, pojawił się Slayer, ze starszych rzeczy Black
Sabath i dużo innych. To nie jest tak, że słuchałem jakiejś
jednej kapeli. Moi koledzy przynosili mi różne rzeczy by
zlikwidować moją niewiedzę i brak rozeznania, żebym posłuchał
„prawdziwej muzy”. Oczywiście okazało się, że nie wszystko mi
się podobało, ale też, że słuchanie Jimmiego Hendrixa wywołuje
te same emocje, jakie mam przy Beethovenie, czy przy innych
wykonawcach i utworach muzyki klasycznej i zaczęło mnie to
intrygować. Nie miałem wtedy czasu by tym się zająć - wiadomo -
matura, klasa dyplomowa. Ale już na studiach zacząłem na serio tę
przygodę z muzyką pozaklasyczną. Pojawiły się zespoły jazzowe,
bluesowe - jakieś tam takie rzeczy. Wtedy też poznałem chłopaków
z Ankh. I ta znajomość się rozwinęła. Jednocześnie studiowałem
muzykę klasyczną, a także grałem w filharmonii...
Szymon:
No właśnie, to jest bardzo ciekawe połączenie - skrzypce i
metal....
Michał:
wiesz, to wyszło spontanicznie, nie było jakoś tam zaplanowane: "A
teraz zacznę grać metal". To było tak, że miałem jakieś
zajęcia na studiach, potem miałem próbę w filharmonii, a prosto z
niej, wieczorem, szedłem na próbę z Ankh. Różne utwory cały
czas gdzieś tam "chodziły z tyłu głowy" i stąd się
wziął Vivaldi czy Paganini, których przenosiłem z próby na
próbę. W drugą stronę to nie działało (śmiech) Później na
studiach miałem problemy z tego powodu, że zacząłem
grać metal. Wiesz, to co grasz przekłada się na instrument. Jak
zaczynasz grać coś poza klasyką to widać,
słychać i czuć. Profesorowie wyczuwają, że coś się
dzieje.
Szymon:
A to nie budziło akceptacji...
Michał:
To też, a poza tym pojawiły się koncerty rockowe. Zwłaszcza
po Jarocinie'93 z Ankhiem zaczęło to się rozkręcać i pojawiły
się konflikt terminarzowe.
Szymon:
A kiedy zaczęła się twoja przygoda z Hunterem? Jak to było?
Michał:
To był 2000 rok, płyta "Medeis". Andrzej Karp
do mnie zadzwonił i powiedział: "przyjedź, mam tutaj taki
fajny zespół, takich krzyżaków, zagrali całkiem fajny utwór,
posłuchaj go". No i przyjechałem, Usłyszałem "Fallen"
- zarąbisty utwór. No i zagrałem, a chłopakom się spodobało.
Potem zagrałem jeszcze w kilku innych utworach, choć te smyki były
dość mocno schowane. Potem jakoś tak - nabijali się ze mnie i
nabijali, ale w końcu stwierdzili, że brakuje im mnie w składzie...
Szymon:
i zostałeś na dłużej...
Michał:
tak można powiedzieć. Z czasem zagraliśmy kilka
koncertów na zasadzie gościnnego występu, ale potem pojawiło się
więcej płyt i koncertów i to się tak naturalnie rozwinęło.
Szymon:
czy jest to tylko współpraca na gruncie muzycznym, czy też jakaś
przyjaźń? Czy często imprezujecie razem?
Michał:
NIe jestem typem imprezowicza, ani standardowym rockandrollowcem.
Owszem, bardzo często po koncertach jest impreza, ale zazwyczaj ją
omijam. Natomiast przy takiej ilości pracy i koncertów nie dałoby
się wyżyć jeśli byśmy nie byli kumplami. Zwłaszcza, że
pojawiają się bardzo duże emocje
na scenie i przed sceną, kiedy jest stres. Musimy dobrze
współpracować w takiej sytuacji.
Szymon:
No właśnie, a co czujesz, Michał, przed wyjściem na scenę?
Wychodzisz na scenę i przed Tobą jest cały Woodstock, kamery, bo
ten koncert był przecież nagrywany. Jak się czuje taka osoba?
przecież wiesz, że cała uwaga będzie skupiona na tobie w tym
momencie...
Michał:
To jest ogromny stres i ogromna trema...
Szymon:
...czy może wkracza tu już rutyna?
Michał:
ja wiem? rutyna raczej nie, bo zawsze jest stres, zawsze jest
trema. Mimo, że ja od 6-go roku życia na popisach grałem, zawsze
to był dla mnie wielki nerw przed wejściem na scenę, obojętnie
czy to był klub, czy też scena filharmonii, czy Przystanek
Woodstock. Wiadomo, że im większa scena, większa publika, tym
większa trema, a także waga i prestiż koncertu. Zwłaszcza jeżeli
jest on nagrywany, to wiadomo że jeśli się ktoś walnie to już
zostaje, więc inaczej też się tym człowiek przejmuje..
Szymon:...
a to nie jest tak, że się wmontowuje kawałek z innego nagrywanego
koncertu, tak żeby ukryć ten błąd?
Michał:
jest taka możliwość, tylko że czasami niestety traci na tym
koncert. Często jest lepiej po prostu zostawić ten błąd - wszyscy
jesteśmy ludźmi. Kiedy zacznie się poprawiać, a to tu jeszcze, a
to jeszcze tamto i nagle okazuje się, że obraz pokazuje koncert
gdzie masz szaleństwo. Tymczasem dźwięk jest prawie jak z płyty.
Słuchasz, nie ma się do czego przywalić, ale traci to na klimacie.
Ja wolę, żeby ten dźwięk był dynamiczny, brudny, czasem
fałszywy, ale żeby nie stracił tego ducha koncertu. Ludzie
szybciej CI wybaczą błąd jeśli jesteś wiarygodny, niż jeśli
jesteś nieomylny ale nie jestes
sobą.
Szymon:
Zapytałem się dlatego, że czytałem kiedyś wywiad z Davidem
Gilmourem z Pink Floyd, który zapytany o to, czy poprawiał w ten
sposób błędy na koncertówce powiedział, że oczywiście. Że nie
ma zamiaru kajać się przed wszystkimi przez ileś lat, tylko
dlatego, że się pomylił w solówce...
Michał:
Wiesz, na moim DVD jest sporo baboli, ale gdybym miał zagrać
tak zupełnie solowo też miałbym ten dylemat. Po drugie technicznie
nie jest to do końca tak łatwo, dlatego że rejestracja
dźwięku na DVD nie jest prosta. Łatwiej jest z obrazem -zawsze
można uciec do zapisu z innej kamery. W przypadku dźwięku sprawa
jest bardziej złożona, bo dźwięk jest z kilku źródeł. Trudniej
jest zamaskować błąd
Szymon:
Jakie koncerty wolisz? Czy takie kameralne, klubowe czy może
olbrzymie – festiwalowe?
Michał:
Liczy się kontakt z publicznością. I jest to obojętne czy
jest to mały klub czy woodstock...
Szymon:
… gdzie jest lepszy kontakt?..
Michał:
To różnie, to zależy od ludzi, od klimatu, od pory grania, od
tego jak wielu ludzi zna twoją muzykę, czy to są ludzie, którzy
wiedzą co przyszli usłyszeć, czy też całkiem przypadkowi. Zależy
od tego, czy jedziesz I grasz na “święcie kiełbasy”...
Szymon:
...grywasz na tego typu festynach?
Michał:
tak, oczywiście I to są zazwyczaj naprawdę duże imprezy. Na
nich większość jest ludzi przypadkowych. Oczywiście zdarza się
grupa fanów. Tę większość trzeba do siebie przekonać, rozruszać
ich. Czasem jest tak, że klubowy koncert na 300 osób jest o wiele
gorętszy niż koncert na 10000. Oczywiście wyjątkiem jest
Przystanek Woodstock, gdzie było totalne szaleństwo.
Szymon:
wracając do upodobań muzycznych.. Chciałem się Ciebie zapytać
jakie teraz są Twoje ulubione zespoły? Czego tak naprawdę
słuchasz?
Michał:
wiesz, ja gram dużo koncertów I po powrocie do domu nie chcę
mi się nawet myśleć o muzyce. Jeżeli już słucham to muzyki
klasycznej bo mnie ona koi.
Szymon:
Pytanie zgodne z tematyką bloga: jakie są Twoje ulubione
książki?
Michał:
Lubię książki, które mnie odciągają trochę od rzeczywistości,
czyli fantastyka, I to nie tylko “magia I miecz”, ale też
naukowa fantastyka...
Szymon:..
Jakieś tytuły?...
Michał:...
“Pan Lodowego Ogrodu” Jarosława Grzędowicza, “Oko jelenia":
Pilipiuka, oczywiście mam ogromny sentyment i słabość do naszego
“Wiedźmina” Sapkowskiego. Wiedźmin jak najbardziej ale trylogia
husycka jest świetna. Uwielbiam tych polskich autorów, którzy w
swoich utworach przemycają ten polski rys, który może być
niezrozumiały dla czytelników zagranicznych.
Szymon:
Jakub Wędrowycz...
Michał:
tak, Jakub Wędrowycz. Dużo jest teraz takich utworów. Z autorów
zagranicznych: to “Gra o tron” Martina – myślałem, że mnie
nie wciągnie bo jest tam dużo intryg, ale po prostu nie mogłem się
oderwać, pochłonąłem wszystkie tomy w przeciągu trzech tygodni.
Ale też Anne Rice – taka bardziej kobieca literatura, ale ma swój
klimat. To znaczy, kobieca jak kobieca bo jest tam sporo wątków
homoseksualnych. Wychowałem się na Winnetou, Old Shatterhandzie.
Czasem też czytam coś z sensacji: Ludlum, Forsyth, Coben też
czasami, Grisham. Wiesz, nie jestem jakimś bibliofilem, który
wynajduje nieznanych autorów, albo zgłębia podręczniki
filozofii..
Szymon:
Istniejesz na scenie muzycznej już naprawdę długo, dlaczego
tak późno album solowy? Dlaczego dopiero teraz?
Michał:
To wynikało z tego, że grałem w różnych składach, w
różnych kapelach I najczęściej brakowało czasu I energii..
Szymon:
nie wierzę, że brakowało pomysłów, sądząc po płycie...
Michał:
To też nie jest tak, że jestem osobą, której piosenki
wylatują z rękawa. Niektóre utwory z tej płyty mają nawet i po
10 lat.
Szymon:
Jak oceniasz z perspektywy czasu swoją płytę solową teraz?
Michał:
Teraz pewnie już bym ją inaczej nagrał. Ja nie lubię siebie
słuchać. Jest zbyt
dużo niedociągnięć, zbyt dużo braków aranżacyjnych, pomysłów
muzycznych. Nie chciałbym się jednak teraz sam tutaj ukamieniować
(śmiech)
Szymon:
No jasne. Tak tylko pytałem, czy jesteś z niej zadowolony teraz,
czy...
Michał:
tak pół na pół
Szymon:
Czy Ty sam ułożyłeś wszystkie partie instrumentów na płycie
solowej? Czy może zostawiasz sporo swobody muzykom towarzyszącym?
Michał:
To jest tak: Ja tworzę demo od początku – łącznie z
perkusją, basem, gitarą I smyczkami. Są momenty, które są
dopracowane bardzo , prawie do ósemki, gdzie mi zależy na
konkretnym riffie
gitarowym, beat, groove czy
konkretnym uderzeniu lub przejściu,
brzmieniu i barwie i tam się trzymam dokładnie planu,
natomiast są momenty, gdzie wiem, że ktoś inny poradzi sobie z tą
partią najlepiej. Specjalnie zapraszam różnych muzyków – np 2
czy trzech perkusistów, bo wiem, że każdy w innym stylu
gry się czuje dobrze...
Szymon:
No właśnie, na Twojej płycie było przecież trzech perkusistów.
Przecież nie jednocześnie, prawda?
Michał:
nie nie! To są sesje podzielone. Jest sesja perkusyjna. Dzielę
po prostu płytę na części I przydzielam partie utworu osobom,
które zagrają je najkorzystniej, bo czują się w danym rodzaju
zagrywek najlepiej. Skończyły się czasy człowieka renesansu.
Specjalizacje istnieją nawet w obrębie gry na instrumencie.
Oczywiście, są ludzie, którzy poradzą sobie we wszystkich
gatunkach, ale są muzycy, którzy siedzą w określonych gatunkach I
wiadomo, że to jest to, co im w duszy gra. Dlatego właśnie na
pierwszej płycie było trzech perkusistów. Na drugiej też dwóch
zagra: Samba i Daray. Daray będzie
grał gęste, szybkie partie. Samba zaś osadzone, “groove'owe”
kawałki. W czasie nagrywania proszę muzyków żeby się wczuli w
utwór, zagrali sobą – mówię tytuł, o czym ta kompozycja jest.
Nie wydaje mi się dobre, by dawać muzykowi partyturę i sprawdzać
tylko, czy zagrał równo, czysto. Muzyk powinien pokazać osobowość,
zadziałać charyzmą.
Szymon:
Ta ekipa ze studia gra później z Tobą na koncertach?
Michał:
Część z nich
LINK DO CZĘŚCI DRUGIEJ:
http://przywieczornejherbacie.blogspot.com/2011/11/link-do-czesci-pierwszej.html
LINK DO CZĘŚCI DRUGIEJ:
http://przywieczornejherbacie.blogspot.com/2011/11/link-do-czesci-pierwszej.html
Witaj! :) widzę że na podobnych falach nadajesz, więc zapraszam do mnie na claudette944.blogspot.com Jednak u mnie tylko muzycznie, póki co. ;) Przede wszystkim gratuluję przeprowadzania swietnego wywiadu z Jelonkiem. Nie wiem jak to zrobiłeś, więc ode mnie wieeelki szacun :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam! ;)
26 year old Senior Developer Boigie Ashburne, hailing from McCreary enjoys watching movies like Demons 2 (Dèmoni 2... l'incubo ritorna) and Cabaret. Took a trip to Archaeological Site of Atapuerca and drives a GM Futurliner. Wiecej informacji tutaj
OdpowiedzUsuń